Po zabójstwie w Wawrze


Zginął młody człowiek, uczeń. Nastolatek został zadźgany w szkole. Dramat dla opiekunów, kolegów i koleżanek, nauczycieli.
Głośna sprawa, medialna, oprócz organów ścigania do działania włączają się władze oświatowe. Wprawdzie na stronie Kuratorium nie znalazłam nic na ten temat, ale dyrektorzy otrzymali polecenie przeprowadzenia akcji na temat bezpieczeństwa. Użyłam świadomie słowa „akcji”. Bo jak wpłyną na bezpieczeństwo pogadanki, procedury, jednorazowe działania? Nic lub niewiele. Bo problem tkwi głębiej, wymaga zmiany postaw, stałej koncentracji na relacjach. Ludzie potrzebują miłości, akceptacji, zrozumienia. Nie jest tajemnicą, że procesy poznawcze, uczenie się wystąpi dopiero wtedy, gdy człowiek ma zaspokojone podstawowe potrzeby, w tym potrzebę przynależności, bezpieczeństwa (również emocjonalnego), zaufania. To właśnie jest bardziej pierwotne niż uzyskanie wiedzy i formalnych umiejętności. I zaspokojenie tych potrzeb jest głównym zadaniem rodziców, opiekunów i nauczycieli. Tymczasem w szkole często słyszę: „My jesteśmy od nauczania, od wychowania są rodzice”.
Nie wątpię w to, że współcześni rodzice bardzo starają się zaspokoić wszystkie potrzeby swoich dzieci. I nie zamierzam obwiniać ich za to, że im nie wychodzi. To świat jest taki pokręcony. Dorośli zabiegają o utrzymanie pracy, martwią się o swoje zarobki jako środek zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie. Gromadzą dobra materialne w poczuciu, że to jest warunkiem godnego życia, lub walczą o to, by związać „koniec z końcem”. I nie mają czasu dla dziecka. Albo też są tak sfrustrowani brakiem możliwości i własną bezradnością, że nie wystarcza im energii dla dzieci. Zresztą, nikt nie uczy rodziców, co jest dzieciom potrzebne, jak zaspokoić ich emocjonalne potrzeby, jakie konsekwencje niosą za sobą zaniedbania wynikające z tej niewiedzy. Ja również tego nie wiedziałam i dopiero teraz mogę ocenić, jakie szkody w życiu moich dzieci to spowodowało.
Psychiatrzy, psycholodzy i wielu światłych nauczycieli biją na alarm: dzieci cierpią z powodu zaburzeń psychicznych. Najczęściej są to depresja i autoagresja, które mogą zagrażać życiu dziecka. Psychiatrzy mówią też o agresji, zachowaniach niszczycielskich, spektrum zaburzeń autystycznych, zaburzeniach afektywnych czy zaburzeniach odżywiania.  Co piąte dziecko w Polsce ma zaburzenia psychiczne. Coraz młodsze dzieci dotykają te problemy. Zdaniem specjalistów będzie jeszcze gorzej. O ile nie podejmiemy świadomych działań. My – czyli przede wszystkim rodzice, opiekunowie i nauczyciele.
Neuronauka pozwala nam zajrzeć do mózgu na bieżąco, w czasie, gdy działa i zachodzą w nim różne procesy. Zdobyta na ten temat wiedza pozwala mi postawić pewne wysoce prawdopodobne hipotezy, które są związane z tematem zdrowia psychicznego dzieci. Opowiadam o tym rodzicom w przedszkolach i widzę ich poruszenie. Dzieci potrzebują miłości i akceptacji takimi jakie są, od urodzenia. Nie są planem na przyszłość, nie przyszły na świat pom to, by spełniać niezaspokojone dotąd aspiracje rodziców. Są cudem, każde samo w sobie. Chcą być sobą i jako takie być kochane.
Maleństwa nie mają poczucia czasu i nie rozumieją, że teraz akurat mama lub tata są zajęci (np. rozmową przez telefon), żeby doświadczyć miłości muszą mieć kontakt – fizyczny i emocjonalny – z dorosłymi uważnymi opiekunami. Potrzebują współdzielenia zachwytu nad światem, czułości, dotyku, spojrzenia, uwagi, zainteresowania, zrozumienia. Dzieci nie płaczą, bo chcą manipulować dorosłymi. Płaczą gdy czegoś potrzebują, gdy jest im zimno, są głodne, brakuje im spojrzenia i uśmiechu. Po wojnie (tej II światowej) osierocone niemowlęta trafiały do domów dziecka. Niektóre z nich były super wyposażone, a pielęgniarki w białych sterylnych ubrankach dbały o właściwą dietę i czystość. I tam dzieciaki chorowały i umierały. Natomiast w ośrodkach, gdzie warunki były znacznie gorsze i nie zawsze wystarczało pożywienia, za to opiekunowie zapewniali dzieciom miłość, dotyk i czułość – niemowlęta rozwijały się prawidłowo. A teraz wyobraźmy sobie żłobek ( mój starszy synek płakał „Tylko nie do żłobeczka”). Są tam miłe panie, ale na ile starcza im cierpliwości i uważności… Na pewno nie zapewnią każdemu maleństwu tego, co mu potrzeba.
Potem przedszkole. Wiem, jak bardzo nauczycielki się starają. Ale może zabraknąć zrozumienia i cierpliwości. Chociaż z moich obserwacji wynika, że w większości przedszkoli dziewczyny robią naprawdę dużo dobrego – budują relacje między dziećmi, „pochylają się” nad każdym dzieciakiem, starają się jak mogą. Ale nie zastąpią rodziców. Po zabraniu dziecka z przedszkole rodzic nie może być zmęczony, powinien znaleźć czas i energię na zabawę z dzieckiem. Hej, rodzice, „to se ne vrati” – wasze dzieci już nigdy nie będą trzy-, cztero- czy pięciolatkami! Jeśli przegapicie ten okres ich życia, to stracicie znacznie więcej niż wasze dzieci… Przepraszam za tę manipulację. Dzieci tracą więcej – zaufania, poczucia własnej wartości, poczucia, że są bezwarunkowo kochane. I trudno te straty odrobić. Może nie przypadkiem piszę to w dniu matki, z własnymi wyrzutami sumienia. Ale dzieci jeszcze maja szansę te braki nadrobić. Rodzice – nie.
Warunkiem nadrobienia braków, a raczej zaspokojenia potrzeb przynależności, akceptacji i miłości, są przytomni dorośli w przedszkolu a potem – szkole. To ciekawe, było mi łatwo odczuwać wyrozumiałość, zrozumienie i akceptację wobec dzieci w szkole. Wobec „własnych” dzieci miałam większe wymagania i mniejszą cierpliwość niż wobec swoich uczniów. Zapewne wiąże się to w jakiś sposób z odpowiedzialnością. Może dlatego trudno jest okazywać bezwarunkową miłość najbliższym? Apeluję zatem do nauczycieli. Patrzcie każdemu dziecku w oczy, głęboko. Zobaczycie tam wszystko. Potrzeby, oczekiwania, smutek, niepokój, lęk, radość. I wystarczy wyjść naprzeciw. Czas i słuchanie bez oceniania. To wszystko. Proste?
Co to, o czym napisałam powyżej, ma wspólnego  z zabójstwem w warszawskiej szkole? Otóż zastanawiam się, jak to możliwe, że nikt z młodych ludzi nie zasygnalizował zagrożenia. Zabrakło zaufania do dorosłych? Bo konflikty wiążą się z karą, szukaniem winnych. Jeśli nie rozmawiamy z dziećmi o wszystkim, na każdy temat, który sami podsuwają szczerze i otwarcie, to nie oczekujmy, że opowiedzą nam o swoich życiowych dylematach. Prawdziwy wychowawca jest „mężem zaufania” – jak studnia, z której żadna informacja nie wydostanie się na zewnątrz bez zgody zainteresowanych. Każdy problem/konflikt może przyczyniać się do rozwoju dzieci i dorosłych, jeśli są oni nastawieni na poszukiwanie jego rozwiązania, a nie szukanie winnych! Do tego potrzebne jest zaufanie, szczerość, otwartość i akceptacja ze strony dorosłego.

Brak komentarzy: